4.01.2016

Co wypada?

Zapewne już zdążyliście się przyzwyczaić: jestem z rodzaju osób, które dużo myślą, a jeszcze więcej wniosków i przemyśleń spisują. I tak na przykład, przy okazji wyborów, zrozumiałam (i zapisałam sobie), że światopoglądowo, o wiele bliżej mi do lewicy niż prawicy. Dlaczego? A no bynajmniej nie dlatego, że wolę partię X od partii Y (ba, prędzej zostanę fanką znienawidzonego boksu niż dam się wciągnąć w te polityczne przepychanki), ale dlatego, że wierzę w dowolność (i mnogość) życiowych ścieżek. I prawo do ich samodzielnego wybierania. A tego typu „otwartość” częstsza jest jednak po lewej stronie.


Ale to bynajmniej nie jest tekst o polityce, bo na niej ani się nie znam, ani poznawać się nie zamierzam. To jest kolejny tekst o metkach, tym razem takich, co to zdaniem innych wypada nosić. Bowiem z racji swojej gwałtowności, głośności i słownej wulgarności, wyjątkowo często słyszę, że mi czegoś „nie wypada”. Szczególnie z ust Dziadzia.
Ileż to już razy słyszałam, że pannie w moim wieku (i w ogóle pannie, ale dziś akurat nie o kobietach) to tak się zachowywać / ubierać / złościć / odzywać nie wypada? Nie zliczę. Ba, póki jeszcze byłam na wojennej ścieżce z moim bratem (teraz się uwielbiamy), co chwilę słyszałam, że nie wypada mi narzekać na… jakąkolwiek drobną niesprawiedliwość, bo przecież jestem starsza i wypada mi być wyrozumiałą i przykładną. Mama po Dziadziu chętnie poprawiała (to pewnie geny), dość często sugerując, że nie jestem wystarczająco kobieca. Bo dziewczynie przecież nie wypada: przeklinać, krzyczeć, kłócić się, wkurwiać i pyskować.
Przy czym możecie sobie wyobrazić, w jakiej części ciała, Irytek taki jak ja, miał, ma i pewnie zawsze już będzie miał, to ich całe „nie wypada”.
Zresztą co to w ogóle za słowo? Tak jakby od „wypadku”, albo „wypadania”. A po co nam wypadki i dlaczego ma nam coś z czegoś wypadać (albo nie)? Czy nie prościej (i rozsądniej) byłoby decydować o sobie samym i brać odpowiedzialność za własne czyny zamiast rozdrabniać się nad jakimś bzdurnym, ogólnym wypadaniem?  
Nigdy nie pojmowałam (i wciąż nie bardzo pojąć mogę), dlaczego komuś przeszkadza, że 70letni panowie wciąż mają siłę wychodzić na scenę i robić zajebiste, rockowe show. Albo dlaczego komuś przeszkadza, że 40letnia kobieta nosi trampki do sukienki, a Kuba Wojewódzki wciąż pozuje na playboya. No bo dlaczego nie? Jeśli im to odpowiada, to w czym tkwi twój problem? Bo tak nie wypada / nie pasuje. Ale komu? Tobie? Przecież tobie nikt nie każe chodzić w trampkach do sukienki i jarać się 20latkami, czy w ogóle Wojewódzkiego oglądać. Przełączyć kanał to żadna filozofia, nie żyjemy jeszcze przecież w Orwellowskiej Oceanii.
Ludzka rzecz, że coś ci się nie podoba, czegoś nie rozumiesz i nie chcesz mieć z tym specjalnie styczności: proszę bardzo, droga wolna, omijaj, wymijaj, unikaj, skreślaj ale, na miły Bóg, nie zmieniaj na siłę! Rozumiem, że można być przyzwyczajonym do pewnych standardów czy znajomych realiów i nie najlepiej radzić sobie ze zmianami. Ba, w gruncie rzeczy bardzo szanuję ludzi, którzy ślubują tradycji i żyją według ściśle ustalonych zasad. Ale szanuję ich tylko do momentu, w którym zaczynają mi tę swoją tradycję i świetne zasady na siłę wpajać, jako jedyną słuszną drogę. Oj, wtedy mój szacunek topnieje szybciej niż lód w mikrofalówce. Bo co w nich widzę? Ograniczenie horyzontalne, brak perspektywy, jedną wielką świątopoglądową czarnobiel i myślowe kalectwo. Skrzyżowane z brakiem szacunku do wolności drugiego człowieka.
Niewiele jest rzeczy, które drażnią mnie na tym świecie bardziej.
Zobrazujmy to na prostym przykładzie: przeszkadza ci, że chłopak chłopaka za rękę na przystanku trzyma? A co jeśli mi przeszkadza to, że starsza pani w tramwaju wykonuje znak krzyża przy każdym mijanym kościele / kapliczce / krzyżu? Czym różni się znak krzyża czyniony (nie twoją) ręką w powietrzu od splecionych (nie twoich) rąk? Wiecie o czym mówię? Ubieraj się i zachowuj odpowiednio do twojego wieku, przekonań czy czegokolwiek innego. Ale patrz na swoje, a nie cudze ręce. Rób co według ciebie wypada, ale przestań na siłę zmieniać tych, którzy wybrali inną ścieżkę. Bo są inne ścieżki, wiesz? Wcale nie musisz nimi iść (ani nawet na nie patrzeć!), ale pozwól kroczyć po nich innym.
Nie bronię nikomu siedzieć w swoim własnym, klaustrofobicznym pudełku – jak ci tam wygodnie i dobrze, to nic mi do tego: twój wybór, twoja ścieżka. Ale oceniać innych mógłbyś (a chyba nawet powinieneś) już poza nim. Bo jak nie musimy się we wszystkim zgadzać, tak wszyscy powinniśmy się wzajemnie tolerować. I szanować jednostkową wolność.
Wolność, która daje przestrzeń do popełniania własnych błędów i dreptania swoją (niekoniecznie wcześniej wydreptaną) ścieżką.

1 komentarz: