Zarówno dwa lata temu, jak i w zeszłym roku, temat świąt kompletnie zignorowałam – przewinął się tylko na zdjęciach. W tym roku pomyślałam sobie „a co mi tam, jak już stawiać na zmiany, to jedźmy po całości”. No więc i tekst o religii jest. Tak jakby.
Zacznę bowiem od magisterki, którą piszę (nieco nieudolnie) o wpływie traumy na tożsamość. Bo choć bohater pierwszej analizowanej przeze mnie powieści traumy na tle religijnym bynajmniej nie ma (dajmy biedakowi trochę odetchnąć), to bardzo (a wręcz niezdrowo) fascynuje się kryzysem religijnym, jaki dopadł jego dziewiętnastowiecznego przodka. I choć opisy żywota Matthew Pearce’a są moimi najmniej lubianymi fragmentami tej powieści (wiktoriańskie piekiełko), to po drugim czytaniu przyznaję, że, szczególnie w tym świątecznym okresie, bardzo osobiście je odbieram.