1.02.2016

Dear brain, please shut up

Wszystkie znamy to z autopsji: Asia nie lubi swojego nosa, Kasia narzeka na łydki, Martyna chętnie przeszczepiłaby sobie cudze włosy, Magda nienawidzi swojego brzucha, a Natalia notorycznie zasłania ręką uśmiech, bo nie cierpi swoich zębów.
Ja te swoje bolączki również mam, ale im starsza jestem, tym mniej się przejmuję swoim wielkim tyłkiem czy kwadratowym uśmiechem, a za to z minuty na minutę coraz bardziej wkurwiam się na swój mózg. Z którego to powodu, średnio kilka razy dziennie, nucę w myślach (dla mnie już kultowy) kawałek Misi FFmój mózg działa, jak on działa, nic nie działa, nabić działa działami łami bum bum bum. W mózg.
Bo czasem to by mu się przydało oberwać z działa. Serio.


Choć kiedyś się już teoretycznie nad zasadnością myślenia rozwodziłam, to przyznałam też, że rozkminianie wysoce sobie cenięTak więc, choć czasem mnie naprawdę wkurwia, mózgu za nic w świecie bym się nie pozbyła. Ale dałabym naprawdę wiele, by móc go choć na chwilę wyłączyć (bo o jego pełnym kontrolowaniu przestałam marzyć lata świetlne temu). Szczególnie zaś, gdy mu odpierdala. A, niestety, ostatnimi czasy odpierdala mu bez przerwy: żyje własnym życiem i ma mój starający się rozsądek głęboko w poważaniu. I nic na niego nie działa, bo cwaniak wszystko (naprawdę wszystko!) potrafi jakimiś pokrętnymi drogami sprowadzić do tego, o czym akurat bardzo nie chcę myśleć.
Oj tak, bardzo bym chciała móc zatkać mu tę gębę w pół zdania.
Bo (czasem) mózg po prostu za dużo pierdoli. Weźmy na przykład te wspomniane wyżej, sztandarowe kompleksy: jakby nie było, wszystkie nasze – nierzadko sztucznie nadmuchane – niedoskonałości to właśnie mózg zdaje się podświetlać na czerwono. Co z tego, że mało kto je tak naprawdę widzi (przecież tuszujemy jak się da) skoro w naszej mózgoczaszce są cały czas na tapecie? Ktoś się z naszego żartu serdecznie zaśmieje, a nam się wydaje, że tylko się nabija z naszego braku poczucia humoru… i nijak nie potrafisz nad tym zapanować. Rozsądek sobie, mózg sobie. Możesz sobie nawet doskonale zdawać sprawę, że to głupie i błędne, ba, możesz nie tylko aktywnie z tym walczyć, ale i coraz lepiej sobie z tym radzić, a ta cholerna myśl, choć może szybko i skutecznie zwalczana, i tak się w twojej mózgoczaszce zjawi i, może już tylko na krótką chwilę, ale jednak rozpęta małe piekło. 
Zresztą bywa gorzej. Mechanizm ten sam, ale operuje w gorszej sprawie. Do tego nikomu się otwarcie (i głośno) nie przyznasz. Ba, nawet przed samą sobą będziesz szła w zaparte, że nigdy nie zapędzałaś się w tak odległe i irracjonalne rejony, bo niby po co? Zresztą gdybyś miała na to jakikolwiek wpływ, wcale byś sobie na to nie pozwoliła, bo przecież wiesz już z autopsji, że to konkretnie ryje psyche. Przykład? Pojawia się w twoim życiu jakiś chłopiec, który z niewyjaśnionych powodów przyspiesza bicie twojego serca. Nic się między wami wydarzyć nie zdążyło (bo gdyby się wydarzyło to już trochę inna sprawa: dalej trochę beznadziejna, ale przynajmniej z jakimś minimalnym uzasadnieniem), ba, rozsądek ci podpowiada, że nic z tego nie będzie, bo milion takich i srakich czynników, a twój mózg? Ha! Ciul na przestrzeni kilku minut, w przyspieszeniu, wyświetlił ci już pełnometrażowy film, w którym to hajtasz się z chłopcem w małym urokliwym kościółku w Alpach, masz z nim dwójkę dzieci o hipnotyzująco błękitnych oczach i uroczych, okrągłych pysiach, rudego kota i obwieszone zdjęciami mieszkanie. A potem jeszcze w nocy spać ci nie daje, napierdalając kolejnymi scenami z alternatywnych historii waszego wspólnego, pełnego wrażeń życia, które w realu nie przekroczyło nawet wymiany imion, o numerach telefonu nie wspominając…
To wszystko jest zabawne tylko przez krótką chwilę. Potem chcesz go już tylko wymienić na lepszy model, bo ten się trafił jakiś wadliwy: za każdym razem jak chcesz go wyhamować, trafiasz nie na to sprzęgło i, niby omyłkowo, wciskasz gaz. Ba, wątpisz czy w ogóle uzbroili ten model w hamulce. A wiadomo: bez hamulców to może i zajedziesz daleko, ale na pewno nie w jednym kawałku i nie bez szkód wyrządzonych po drodze. No niby fajnie, że wcale nie trzeba go tankować, a on nigdy nie gaśnie: noc, dzień, jawa, sen, a on sobie nabija licznik kilometrów, prując przez największe pustynie rozsądkowe i rozległe puszcze dzikich wyobrażeń. Tylko ile można tak jechać bez przerwy…?

Ja tam coraz częściej mam ochotę wysiąść i zatrzasnąć za sobą drzwi. 


2 komentarze:

  1. Ja nie wiem dlaczego przebywasz teraz w moim mózgu, ale wysiadam razem z Tobą :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie nie na temat, ale przypomniał mi się ten tekst:
    http://www.raptitude.com/2014/03/how-to-stop-your-mind-from-talking-so-much/
    Zresztą i tak chciałam ci go podesłać, bo ciekawy. Na kompleksy i uporczywe myśli pewnie nie pomoże, bo te zwykle się pojawiają w kontakcie z ludźmi, a wtedy trudno zachować tę słynną mindfulness. Ale poczytać warto.

    OdpowiedzUsuń