22.02.2016

Bo to zły człowiek był

Kiedyś, po siedmiu godzinach spędzonych na uczelni, mając godzinę na zbyciu jak zwykle wpadłam do Havany na herbatkę i przeprowadziłam randomową, ale za to bardzo głęboką rozmowę z pewnym Irlandczykiem, który ładował w kuchni swojego iphone’a. I choć zaczęliśmy od chujowych ładowarek i niezastąpioności herbaty, to nie owijaliśmy w bawełnę i od tego, co robi w Krakowie (odwiedza przyjaciół, którym właśnie urodziła się córka) szybko przeszliśmy do dalekosiężnych planów, toksycznych związków, mentalnych problemów i życiowych filozofii. Waliliśmy wnioskami i doświadczeniami jak z karabinu maszynowego, bez żadnych ogródek. Uwielbiam takie rozmowy najbardziej na świecie!
No i będąc przy temacie toksycznych związków, wciąż gorliwie potakując głową i rzucając kolejne „yeahexactly”, uświadomiłam sobie jedną, bardzo oczywistą (a jednak jakby nową) rzecz: zwykliśmy (niesłusznie!) za niepowodzenie winić drugą osobę, a nie związek. A to nigdy nie powinno sprowadzać się do drugiej osoby. Bo to nie ona była tutaj zła.


No dobra, jak wiążesz się z psychopatą, gwałcicielem lub zabójcą, to winić go możesz (a nawet musisz), ale umówmy się: to są jednak ekstremalne przypadki. Jeśli weźmiemy pod ostrzał przeciętnie nieudany związek, który zakończył się po obu stronach (lub chociaż po tej, którą akurat wysłuchujemy) morzem goryczy, to o złym człowieku nie powinno być mowy. A ja już nie jedną Krysię, Krzysia i Wandzię słyszałam, jak się rozwodzili nad swoim/ją do szpiku kości złym/ą byłym/ą, który/a tak ją/jego wykorzystał, sponiewierał i wykończył psychicznie, że ona/on sobie teraz poradzić z życiem nie może. Pierdu, pierdu!
Ktoś coś mógł zrobić źle, owszem. Popełnić błąd, zranić, mocno zawieść. Ale to wcale nie znaczy, że z natury jest człowiekiem złym. Zły to mógł być jego uczynek, może dwa, albo układ, związek czy rozłożenie w nim sił. Może na dłuższą metę po prostu nie szło wam granie w jednej drużynie, więc efektem końcowym był chujowo rozegrany mecz. Zdarza się.
Ale nie pierdol mi tu, Krysiu, że to zły człowiek był, skoro cię Marian wcale nie prał i nie obrażał, a psychicznie to się znęcał bardziej nad pilotem i pustą puszką po piwie niż nad tobą. Nie żebym problemy ludzi w toksycznych związkach (zauważcie, że mówię toksycznych, a nie patologicznych) bagatelizowała, ale, litości, nie róbmy z siebie bezbronnych ofiar bezdusznych katów! Kogo my chcemy zrobić w balona? Przecież w 97 na 100 przypadków te straszliwe toksyny to też wasze nadgorliwe działania (lub ich brak) naprodukowały!
Nie dajmy się zwariować: ludzie zawsze zawodzili, popełniali błędy i ranili, zarówno siebie samych jak i innych. Tak już mamy i tak już pewnie zawsze mieć będziemy. Nie ma od tej reguły wyjątków. Owszem, są tacy, co ranią mniej i rzadziej oraz tacy, co ranią mocniej i częściej; można też ranić z premedytacją, albo kompletnie nie zdawać sobie z zadawanych (czy też przyjmowanych) ciosów sprawy, ale ranimy wszyscy, bez wyjątków. I nazwać kogoś złym człowiekiem, bo cię w jakimś stopniu zranił i zawiódł, fair bynajmniej nie jest.
Ba, nawet ten toksyczny i wyniszczający związek w którym tkwiłeś/ wahałabym się nazwać złym. Najprędzej nazwałabym złem fakt, że sobie na taką chujnię pozwalałeś/, ale i tu czeka haczyk, bo w tej kwestii również – mój nowy kolega i ja – gorliwie kiwaliśmy sobie głowami: przecież gdyby nie te chujowe sytuacje i toksyczne relacje, nie byłoby żadnych wniosków, życiowych rewolucji, stymulujących odmian i nowych pokładów energii do działania. To, że wylądowałeś/ w toksycznym związku lub epicko zjebałeś/ jakąś relację z góry na dół, wcale nie oznacza, że jesteś zły/a, beznadziejny/a i w ogóle nie nadajesz się do życia w społeczeństwie. Wręcz przeciwnie: o ile tylko w porę z tego toksycznego układu spierdolisz, wyciągając odpowiednie wnioski, jesteś (lub przynajmniej możesz zostać) swoim własnym super bohaterem.
Bo jeśli miałabym strzelać, to chyba właśnie o to w życiu chodzi: żeby nawet z tego groźnie brzmiącego i przytrafiającego się nam „zła”, wydłubywać coś dobrego.
Bo to jest możliwe. Ja i mój irlandzki kolega to potwierdzamy.

2 komentarze:

  1. Ha! Niedawno na ten sam temat rozmawiałam ze swoją (nieirlandzką) przyjaciółką i do tych samych żeśmy doszły wniosków. Bo to doprawdy jest zdumiewające, ilu złych ludzi, którzy niszczą swoich partnerów, jest na świecie. Jak się tak słucha tych skrzywdzonych istot, można wręcz pomyśleć, że to cała osobna rasa, która przybyła z kosmosu i jej jedynym celem jest owe istoty krzywdzić, porzucać i generalnie nie spełniać ich oczekiwań.

    OdpowiedzUsuń