15.02.2016

7 mniej wesołych wniosków z pracy

Powszechnie wiadomym już jest, że pracuję w party hostelu w samym centrum Krakowa i tę pracę bardzo lubię. Od kilku dobrych miesięcy niewiele innych tematów można ze mną w ogóle poruszyć. Jestem od tych ludzi i tego specyficznego tempa poważnie uzależniona. Ale tak jak rozpływałam się tutaj nad zbawiennym tej pracy wpływem, tak teraz przyszedł czas na minusy, czy raczej oczywiste oczywistości, które praca skutecznie mi odświeża.


1)     Debili i chamów znajdziesz w każdym narodzie.
Nie ma żadnej różnicy – głupota i chamstwo brzmi tak samo źle ze szkockim akcentem jak i bez niego. Owszem, bycie „dla ludzi” jest moją pracą, ale ani nie jestem niczyją służącą, ani nie mam wpływu na wszystko, co złego dzieje się wokół mnie (inna sprawa, że z racji nazwiska tego „złego” lubi dziać się wokół mnie dużo) – nie mam kontroli ani nad szwankującym ogrzewaniem (zwłaszcza jeśli nawet specjaliści nie potrafią dojść co się z nim dzieje), ani nad pijanymi ludźmi w pokoju na trzecim piętrze. Tylko że debilowi / skończonemu chamowi tego nie wytłumaczysz, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał/a.

2)    syfiarzy w każdym kraju.
Czasami idzie wywnioskować, że po naszych gościach w domu ktoś musi ciągle sprzątać. Ewentualnie że żyją w chlewie. Nic to już, że zostawiają burdel we wspólnej przestrzeni, bo tą jeszcze w miarę na bieżąco ogarniamy my, pracownicy – mnie najbardziej boli jak prowadzę nowego gościa do 14 osobowego pokoju, a tam się nie da drzwi otworzyć (dosłownie!), bo taki rozpierdol na podłodze. Ja rozumiem, że to party hostel, że to młodzi ludzie są, że tu się przyjeżdża dla rozrywki, a nie idealnego porządku, ale, kurwa, no może bez przesady. Resztki przyzwoitości to by można było zachować.

3)    Kluby są dokładnie takie, jak myślałam.
Czyli roi się tam od napalonych desperatów i wyuzdanych desperatek, obściskujących się w rytm zremiksowanych hitów (do dziś ze zgrozą wspominam klubową wersję Wonderwalla). I wszystkim chodzi o jedno i to samo. Przy czym między paniami często odbywa się jeszcze zaciekły triatlon: która ubierze krótszą spódnicę, która skuteczniej zakręci w owej kiecce tyłkiem na parkiecie i która pierwsza zostanie zaciągnięta w odosobniony kąt. Nie czuję się w tym środowisku dobrze, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że (jak już tam trafię) bawię się szczególnie źle. Bo wszystko zależy od tego, kto wyląduje tam koło mnie.

4)    Alkohol jest straszny, nie śmieszny.
Na początku śmieszy, nawet bardzo. Zresztą, o ile tylko sama zostajesz pod jego wpływem: nie ma lepszej i zabawniejszej rzeczy na świecie. Każdy to potwierdzi. Co innego na trzeźwo: mnie bawił dość krótko. Każdej nocki staram się być wyrozumiała, ale bywa, że na samym staraniu się kończy. Naprawdę nieważne jak bardzo otwarta i wyrozumiała chcę dla wszystkich być: to jak bardzo ludzie potrafią się alkoholem spodlić zawsze będzie mnie przyprawiać o nieprzyjemne zawroty głowy. Mogę tego po sobie nie pokazywać, ale tak będzie.

5)    Zarządzanie ludźmi jest trudne.
Im więcej czasu z konkretnymi ludźmi spędzasz, tym szybciej pojmujesz dynamikę grupy i zaczynasz rozumieć jak to działa: kto szybciej podpadnie, na kogo popatrzy się z pobłażaniem, a kogo w ogóle tylko pogładzi się po główce. Zarządzanie taką grupą do łatwych nie należy: nie każdy się do tego nadaje, bo żeby kierować nią skutecznie i bez zgrzytów (a o te w każdej grupie jest zaskakująco łatwo), trzeba mieć odpowiedni charakter, samozaparcie i „gadane”. Trzeba umieć przytupnąć i dyplomatycznie ze sporu wybrnąć. Trzeba być wyrozumiałym, sprawiedliwym i pamiętać o sprawnym przepływie informacji. Nie ma lekko. Na szczęście Havana daje radę i jest jak moja druga rodzina: ja po prostu uwielbiam tam z nimi być. I tęsknię za każdym jednym oszołomem, który już się z nami pożegnał.

6)    Faceci mają łatwiej.
To trochę przykre stwierdzenie z perspektywy kobiety, ale bardzo prawdziwe. Faceci wciąż we wszystkim mają o wiele, wiele prościej: na nocce bez problemu sami zostaną, pub crawl sami poprowadzą. Ich wkurwy zazwyczaj spotykają się z większą dozą wyrozumiałości (niż przykładowo moje), przez co łatwiej im przychodzi walczyć o swoje. I, oczywiście, do obcego kraju sobie sami na luzie wyjadą.

7)     Żyję w bardzo głupim kraju.
Nie da się ukryć, Polska jest pełna paradoksów, nawet jak nie śledzisz nagłówków gazet i życia politycznego: biurokracja potrafi zniechęcić najbardziej gorliwego pracownika, a sanepid bardziej przypomina system egzekucji ludzi, którzy chcą coś osiągnąć, niż instytucję stojącą na straży naszego dobra i zdrowia. Jeden gość narzeka, że ludzie są tu wobec niego bardzo niemili, podczas gdy drugi rozpływa się nad nieprawdopodobną życzliwością polskiego narodu... Mnie osobiście zawsze robi się wstyd, gdy usłyszę, że obcokrajowiec został gdzieś źle potraktowany.
Ale to jest już akurat temat na oddzielny tekst.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz