7.03.2016

Co za cipa

Burzcie się na ten tytuł ile chcecie, ale jeśli jesteś kobietą i nigdy tego nie usłyszałaś, to albo masz jakieś nienaturalnie zajebiste szczęście do ludzi i miejsc, albo w ogóle nie wychodzisz z domu (lub tylko w słuchawkach, za co w sumie leci do ciebie mój przysłowiowy lajk).
I wbrew pozorom to wcale nie będzie tekst o feminizmie. To będzie tekst o macicy.


Dobra, nie ma co owijać w bawełnę: bycie kobietą jest zdrowo przejebane. Każda kobieta Ci to powie. Może niekoniecznie do szpiku kości złe, czy gorsze od bycia mężczyzną (!), ale bez dwóch zdań zdrowo przejebane. I w sumie każdy mężczyzna powinien zdawać z sobie z tego sprawę. Tylko jak, skoro nigdy tą kobietą nie był, nie jest i już nią raczej nie zostanie?
Bo widzicie, Pan Bóg (o ile to faktycznie jego sprawka) nie był sprawiedliwy. Nie dość, że narządy nam się trafiły ogólnie bardziej skomplikowane w obsłudze, to jeszcze w pakiecie, nie wiedzieć czemu, dostałyśmy kapryśną macicę. Która co miesiąc, mniej lub bardziej regularnie (co stanowi niezłe wyzwanie i źródło niekończących się frustracji) daje nam w kość. A w sumie to nawet nie co miesiąc: ona daje nam w kość na okrągło, bo od zasranego cyklu (i hormonów) w życiu kobiety potrafi zależeć dosłownie wszystko: to jaki masz humor, jak dużo możesz wypić (alkoholu, ma się rozumieć), jak bardzo będzie boleć cię głowa, jak szybko się dziś rozpłaczesz (tudzież histerycznie roześmiejesz), jak wysoki masz próg bólu i jak dużo zjesz. I to niezdrowych rzeczy, oczywiście, bo chcica nigdy przecież nie jest na rzeczy zdrowe.
Mało tego, ponieważ rodzenie dzieci też nam w przydziale przypadło, chcąc prowadzić aktywne życie seksualne bez przypadkowych / niechcianych potomków w pakiecie, zazwyczaj jesteśmy zmuszone sobie tę hormonalną gospodarkę – już samą z siebie nieźle powaloną – sztucznie regulować. Co oczywiście wpływa na cykl i zaczyna nam odpieprzać.
Ponadto badania wykazały, że mózgi uwięzione w ciele razem z macicą z jakiegoś niezrozumiałego powodu działają zupełnie inaczej.
Serio, i wy panowie się jeszcze dziwicie, dlaczego kobieta zmienną i kapryśną jest? A ja przecież jeszcze nawet nie zdążyłam wejść na uwarunkowania socjalno-kulturowe!
Dawniej to i może fajnie było cierpieć w milczeniu i robić za ekskluzywną linię produkcyjną potomków męża. Taki mieliśmy klimat. Na szczęście, na przestrzeni ostatnich lat nieco się ocieplił i przysłowiowe „cipy” wyszły na światło dzienne, krzyczeć, że im też wolno. I im też się chce. Wybierać, działać, brać i decydować.
I choć ten synonim macicy jest wyrazem pospolicie uważanym za bardzo wulgarny (szczególnie, gdy redukuje rolę kobiety do robienia dzieci i sprawiania przyjemności facetowi, a to właśnie w takim znaczeniu używany jest – niestety – najczęściej), w moim otoczeniu (i ustach) nierzadko ma wydźwięk pozytywny. Wiem, to brzmi jak paradoks. Może nawet nim jest. Ale serio, dla mnie to słowo ma swoje mocne strony. Dla przykładu: gdy mówię o jakiejś dziewczynie, że – kolokwialnie – jest „prze-cipą” (podobnie jak o panu, że jest „prze-chujem”), to mam na myśli że podziwiam ją za coś, czego dokonała (lub dokonuje), bo uważam to za nieprzeciętne i wymagające niemałego wysiłku. Owszem, może mnie to momentami wkurwiać (tak jak wkurwia mnie moja macica), mogę się z tym nawet wewnętrznie nie zgadzać, ale w gruncie rzeczy to ją podziwiam i szanuję.
I ten pozytywny wydźwięk raczej nie wziął mi się tak całkiem z powietrza. Bo gdyby się tak przez chwilę nad tym zastanowić: taka cipa (tu: macica), nie dość, że co miesiąc przeprowadza niezliczone procesy, to jeszcze sama się regeneruje, zrasta i powiększa w miarę potrzeb. A to dużo więcej niż jakikolwiek narząd w ciele mężczyzny.
Więc jeśli macica nie może być wyrazem przysłowiowego, życiowego hardkoru, to naprawdę nie wiem co nim być może.

Swoją drogą, jutro mamy święto właścicielek hardkorowego organu, więc dla wszystkich „prze-cip” out there: wszystkiego najlepszego! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz