14.03.2016

Miło z jego strony

Po bardzo emocjonującym weekendzie, jadę sobie z koleżanką porannym tramwajem. Choć godzina spędzona na basenie pomogła uwolnić część kotłujących się we mnie emocji, to i tak z trudem idzie mi usiedzieć na miejscu. No więc wałkujemy temat, choć rozwałkowany jest już tak, że prześwituje. Po raz dziesiąty (wciąż z wypiekami na twarzy) opowiadam jej jaka to niespodziewanie fajna impreza była, aż tu koleżanka rzuca, niby to niewinnie:
- Miło z jego strony, że cię nie wykorzystał.
W pierwszym momencie w ogóle nie reaguję, kompletnie pochłonięta wspomnieniami. Sens jej słów dociera do mnie z dużym opóźnieniem i mrozi mnie z trzech powodów.


Po pierwsze, wiedziona nowo odkrytymi pokładami totalnego zauroczenia, mocno burzę się na jej sugestię, że ktoś tak fantastyczny mógłby mnie w jakimkolwiek stopniu wykorzystać. Masz ci, przyszyła mu metkę!
Po drugie, za kogo ona – jedna z najbliższych mi osób! – mnie ma, skoro myśli, że dałabym się zwieść na manowce jakiemuś pierwszemu lepszemu, który okazał trochę zainteresowania? Masz ci, mi też metkę przyszyła!
Po trzecie wreszcie: dlaczego, do kurwy nędzy, to ma być “miłe” z jego strony? Czy on się czymś nadzwyczajnym tutaj wykazuje, jak mnie perfidnie nie wykorzystuje?! „Miło”, bo niespodziewanie wyszedł poza sztywne ramy przyszytej metki i nie zachował się jak skończony cham? Co to „miło z jego strony” ma niby znaczyć? „Miło”, że mnie nie zgwałcił?! Serio, kurwa?! Jak bardzo zjebany musimy mieć obraz relacji damsko-męskich, jeśli każdą potencjalną “iskrę” między dwojgiem ludzi z marszu traktujemy jak zagrożenie dla potencjalnej godności? Czy jak już jest impreza, alkohol i całowanie, to zawsze musi być też wykorzystanie? Czy ten „przypadkowy” seks (jeśli do niego w ogóle dochodzi) zawsze musi iść nam w parze z nierównym rozkładem sił? Błędem, pomyłką i wielkim żalem? Masz ci, całej sytuacji też metkę przyszyła!
A to wszystko w ramach jednego, krótkiego, prawdopodobnie nawet na wpół świadomie wypowiedzianego zdania! Te przeklęte metki to tak z automatu, nieświadomie, jakby niechcący, same się między wiersze, nieproszone wepchały. I mącą.
Bo przecież każda jedna, która poszła po imprezie z nowo poznanym facetem do łóżka to szmata, zdzira bądź skończona dziwka, a każdy jeden, który zaciągnął (zauważcie, że to pierwszy czasownik, jaki mimowolnie – niestety – ciśnie się w tym przypadku na usta!) dziewczynę do łóżka, to perfidnie wykorzystujący okazje, zbolały chuj. Brawo. Bo świat jest czarno-biały, a „przypadkowy” seks zawsze sprowadza się do jednego: zła największego. Przecież to strach i zgroza pomyśleć inaczej! Móżdżki zaprogramowane.
No i mogłabym na ten temat teraz elaborować: swoim zwyczajem filozoficznie teoretyzować i zadawać kolejne, pięknie brzmiące, retoryczne pytania. Ale nie chce mi się. Ja się z tego stowarzyszenia metek wypisuję. 
Ja żyję w świecie, gdzie metki się wycina, a nie uparcie przyszywa. Bo te, nie dość, że uwierają w dziwnych miejscach, to jeszcze zazwyczaj psują odbiór całokształtu. Może trochę syzyfowa to praca, bo co jedną wytnę, to zaraz przyszyją mi następną. Ale i tak wycinać ich nie przestanę. Bo ja się noszę bez metek.
I temu ładnemu chłopcu z pamiętnej imprezy też ją wycięłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz