28.12.2015

Not a party type?

Pracuję trochę nie w swojej bajce (aczkolwiek celowo) i kiedyś (gdzieś tak jeszcze całkiem na początku) pewien przesympatyczny Francuz, sącząc drinka przy naszym barze, zapytał mnie, w które dni to ja prowadzę “club crawl”. O mało nie zabiłam go swoim histerycznym śmiechem. No bo ja i kluby?! Serio, kurwa?
Gdy zresztą w końcu na ten club crawl poszłam, to z kolei moi znajomi nie mogli dać temu wiary: Anka i kluby? Ha, jak widać, da się. Co prawda strasznym kosztem (kac stulecia), ale da się. I skłamałabym gdybym powiedziała, że bawiłam się źle.


Element zaskoczenia bywa fajny. Szok malujący się na twarzach osób, które myślały, że całkiem dobrze cię znają (albo przynajmniej trafnie cię zdefiniowały) nierzadko jest widokiem bezcennym. Ba, od zaskakiwania można by się łatwo uzależnić!
Tylko że tak na dłuższą metę, to mnie to strasznie wkurwia.
Bo widzę wtedy wyraźnie, jak bardzo się mnie nie docenia. I to trochę boli.
Ludzie przypinają mi metki – co prawda zazwyczaj te, które sama im do rąk (trochę celowo, a trochę podświadomie) wpycham, ale to wciąż wkurzające, definiujące metki, które nijak się mają do rzeczywistości. Nic na to nie poradzę (a nawet niespecjalnie chcę): potwornie wkurwia mnie, gdy innym się wydaje, że można mnie raz a trafnie zdefiniować. Niby jak, skoro samą siebie definiuję ciągle od nowa i definiować tak zamierzam jeszcze bardzo długo (o ile nie przez całe życie)?! Przecież ja wciąż siebie samą zaskakuję i zaskakiwać dalej zamierzam, bo niby dlaczego nie? Chcę mieć coś z życia, z samej siebie, dla siebie.
Dlaczego oczekuje się ode mnie podporządkowania się jakimś sztywnym definicjom?
Fakt, przyznaję: sama nie jednemu już mówiłam, że „I’m not a party kind of girl” (no bo, kurwa, nie jestem), ale przecież to wcale nie znaczy, że nie potrzebuję się czasem najebać i zabawić. Tak samo jak to, że nie sypiam z kim popadnie, wcale nie znaczy, że na każdy przejaw zainteresowania zareaguję szponami i wydłubię delikwentowi oczy (choć przyznaję i ostrzegam: z moją wrodzoną gracją goryla niefortunne wypadki są wysoce prawdopodobne).
No przepraszam bardzo, że tak gorzko was rozczarowuję, ale nie zamierzam całe życie grać na tę samą melodię. Nie jestem żadnym terminem, żeby mnie trzeba było definiować.  
Mam tak już zresztą od dłuższego czasu (a szczególnie odkąd do moich drzwi zapukał kryzys skurwysyn): lubię i chcę próbować nowych rzeczy. Lubię stawiać sobie nowe wyzwania i sprawdzać jak daleko jestem w stanie samą siebie popchnąć.
Człowiek impulsywny, gwałtowny i aktywny (czyli taki jak ja), z niedoboru wrażeń, sam zaczyna sobie ich szukać. I w sumie fajnie, że potrafię przy tym czasem kogoś pozytywnie zaskoczyć. Ale niefajnie, że większość ludzi patrzy na mnie (i tym samym na cały świat) wyłącznie w czarno-białych barwach, w sztywnych kategoriach jedno-albo-drugie.
niby dlaczego inteligencja ma wykluczać głupotę? Dlaczego przeciętność ma wykluczać oryginalność? Czy wy wszyscy naprawdę wierzycie w jednowymiarowość? Nie potrzebujecie czasem uwierzyć, że stać was na więcej?
Bo ja potrzebuję. I po to więcej czasem (choć wciąż zbyt rzadko) po prostu sięgam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz