14.12.2015

You're so much more

Sierpniowy wieczór: nad tarasem grantowe niebo upstrzone gwiazdami, na stoliku pachnące malinami świeczki rzucające tańczące cienie, a pod stolikiem zmęczony upalnym dniem pies. W kieliszkach mamy czerwone wino, a na talerzach sałatkę z kurczakiem i orzechami.
Po półrocznej przerwie zbieramy się na odwagę żeby opowiedzieć sobie nasze żenujące i niedające nam spać po nocach historie. I choć obie dotyczą (oczywiście) kwestii damsko-męskich, to są bardzo różne. Ale w miarę jak snuje się pierwsza nieśmiała opowieść, dociera do mnie, że identyczny jest sposób, w jaki o nich myślimy, a co za tym idzie: jak je sobie opowiadamy.  Bo niby niegłupie z nas dziewczyny, a obie pozwalamy targać się innym za te przysłowiowe kłaki, niesłusznie (i zupełnie bez sensu) biorąc na siebie odpowiedzialność za głupotę i niedojrzałość innych.
A to nie tylko głupie ale i frustrujące jest.


To, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobne, zawsze przyjmuję z mieszaniną wielkiej ulgi i panicznego strachu. Bo niby fajnie jest mieć koło siebie kogoś z tym samym problem, ale zdecydowanie mniej fajnie jest widzieć kogoś ci bliskiego walczącego z tym samym, z czym ty już od dłuższego czasu nie bardzo możesz sobie poradzić.
Niefajnie jest mieć nasrane w głowach, a my obie nasrane mamy. A skoro my, to może inne dziewczyny też…? Może to kolejna wspólna cecha, błąd systemu, toksyczny, podświadomie zakodowany mechanizm, który podstępnie zatruwa nas od środka…?
Pozwalamy definiować się innym. I niby nic w tym złego, bo człowiek jest istotą społeczną i to normalne, że szuka akceptacji. Ha, nic złego, dopóki a) nie definiują nas nieodpowiedni ludzie, i b) nie traktujemy takiej definicji jako jedynej słusznej, tudzież ostatecznej. A tak akurat dzieje się zdecydowanie zbyt często.
Problem wcale nie tkwi w tych nieodpowiednich ludziach czy ich opiniach (bo oni najczęściej nie zdają sobie sprawy z ładunku jaki mogą nieść ich, rzucane na wiatr, słowa), ale w nas samych: w tym drobnym braku w naszej samoocenie, w tym chwilowym zwątpieniu, w tej małej, bzdurnej niepewności, w tym małym głupim paprochu, o którym pisała kiedyś Justyna. Problem tkwi w głupim, mentalnym śmieciu, przy którym samoświadomość tylko rozkłada bezradnie ręce, a rozsądek chowa głowę w piasek.
Zdecydowanie za często dajemy się rządzić (i definiować) jakiejś totalnej pierdole.
Choć, oczywiście, ani się specjalnie do tego nie przyznajemy, ani też specjalnie tego po nas nie widać: dla przeciętnego przechodnia czy znajomego ze szkoły / pracy wciąż jesteśmy tymi niezawodnymi, samowystarczalnymi dziewczynami z własnymi zasadami i wielkimi planami na przyszłość. Dobrze zakamuflować problem wcale nie jest trudno.
To tylko tam w środku, za sprawą tego idiotycznego paprocha, wątpliwości mnożą się jak króliki: bo przecież teraz to już nikt nigdy nic, jesteśmy nielojalne, beznadziejne, niefajne, trudne, zbyt to, tamto czy sramto, no generalnie do niczego. Bo jakiś sfrustrowany idiota powiedział, że wyżej srasz niż dupę masz, albo chciał więcej niż sama miałaś ochotę dać i poczuł się mocno zawiedziony.
Otóż: jeb w łeb, pobudka! Jesteś czymś więcej niż to, co mówią o tobie mniej lub bardziej przypadkowi ludzie. Bo tak na chłopski rozum: każdy człowiek, jako indywidualna, myśląca i różnie odczuwająca / widząca świat istota, odbiera cię inaczej: dla jednego będziesz ósmym cudem świata, a dla drugiego pretensjonalną idiotką. I to jest normalne. Tak to działa. I to zawsze będzie tak działać. Ludzie wydają mniej i bardziej rażące oceny, ale te ich opinie nie mają siły definiowania – to ty ją masz i to ty im ją dajesz. To zawsze twoja decyzja: to ty pozwalasz bzdurnemu paprochowi zawładnąć twoim życiem. To ty (podświadomie czy nie) wybierasz definicję pretensjonalnej idiotki zamiast ósmego cudu świata.
I po co? Dlaczego? SkreślajUciekaj. Szukaj dalej, w końcu ludzi na tym świecie jest ponad 7 bilionów, a cała sztuka polega na tym, żeby nauczyć się odsiewać chwasty od zdrowych roślin i sadzić we własnym ogródku tylko te, które zagwarantują wzrost, a nie gnicie.
Wiem, to nie jest łatwe, ale, kurwa, da się! Bo uwierz: możesz być kimkolwiek zechcesz. To ty – a nie jakiś zasrany paproch! – o tym decydujesz.  
Serio, kurwa!

PS. Tekst z oczywistych względów (chociażby po to, by brzmiał wiarygodnie) ma zabarwienie feministyczne, ale z mojej niedawnej rozmowy wynika, że genderowy podział nie istnieje: u panów to działa dokładnie tak samo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz