31.08.2015

Niekobieca kobieta

O tym, że irytują mnie ludzie na siłę próbujący zrobić remanent w mojej szafie, już tutaj napisałam. I właśnie z tego względu absolutnie nie może tu zabraknąć moich trzech groszy w temacie ich najbliższych krewnych, którzy stawiają krok dalej i prosto z szafy zaglądają mi do kosmetyczki. Zadając to jedno, „niewinne” pytanie:
- Anka, ty nie wiesz co to tusz do rzęs, nie?
No. A z tej kosmetyczki to już im bardzo niedaleko do wyrecytowania mi całego opasłego poradnika pt. „jak być kobietą”.


Tak, dobrze wam się wydaje, to będzie kolejny tekst o tym, jak bardzo niekobieca może być kobieta. Bo mnie to kulturowo-socjalne pojęcie kobiecości naprawdę mocno drażni. I nie dlatego, że go w żadnej formie nie toleruję (wręcz przeciwnie), ale dlatego, że jest sztywną normą, którą usiłowano, usiłuje i pewnie już zawsze usiłować się będzie mi narzucić.
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze powtarzano mi (szczególnie w rodzinie), że powinnam być bardziej kobieca, tudzież dziewczęca. Komunikat, mimo że może nie do końca dla dziecka zrozumiały, był jasny: trzeba się stosować do pewnych „kobiecych zasad”. No a w miarę jak mijały kolejne miesiące i lata, zorientowałam się, że na tę domniemaną kobiecość składają się następujące, drobniejsze zakazy:
1)      Nie wypada mi głośno myśleć.
2)     Nie wypada mi przeklinać.
3)     Nie wypada mi jeść dużo słodyczy.
4)     Nie wypada mi być gwałtowną i niezdarną.  
Na początku bez słowa się stosowałam, ale jakoś tak z roku na rok coraz mniej było we mnie zgody na bezkrytycznie podporządkowywanie się, szczególnie, że głośna, gwałtowna i łasa na słodycze to ja byłam od zawsze, a przeklinanie weszło mi w krew w latach gimnazjalnych. I tak właśnie, wprost proporcjonalnie do mojej samo-świadomości, rosło we mnie przekonanie, że ta kobiecość jest niebezpieczną maską, którą inni każą mi nosić niby to „dla twojego własnego dobra”, a która w gruncie rzeczy jest i niewygodna, i zaprzecza mojej naturze.
Więc się buntowałam. Bolały komentarze, że „nikogo sobie nie znajdę” i że „całe życie będę sama, bo przecież nikt nie będzie się chciał zadawać z taką wulgarną, gwałtowną, głośną i grubą dziewczyną”. Bolało, ale nie na tyle, by rezygnować z samej siebie. No bo też mi coś: trudno, to już najwyżej będę sama. Miałam przecież te swoje książki, potem pamiętnik, potem fanfiction, a potem jeszcze fotografię, które magicznie sprawiały, że opcja stawiania czoła światu w pojedynkę wcale nie zdawała się taka znowu straszna; wręcz przeciwnie, upatrywałam w tym fantastycznej przygody. Poza tym los nie był taki znowu okrutny i na mojej drodze stanęło (szczęśliwie) kilka osób równie głośnych, gwałtownych, „grubych”* i niedelikatnych, lub chociaż takich, którym te cechy w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzają.
I tak, dziś nie ma we mnie ni krztyny zgody na naginanie się do jakichkolwiek norm. No chyba że tych, które wytyczyłam sobie sama. I choć czasem rzeczywiście zaboli mnie komentarz odnośnie wyglądu, głupie pytanie o makijaż (którego nie noszę, chyba że w wyjątkowych sytuacjach), sukienkę, czy szpilki, to od lat konsekwentnie wyznaję zasadę pt. „bierzesz cały pakiet, albo wypierdalasz”. I bynajmniej tego nie żałuję. Bo mimo licznych minusów, wciąż wierzę, że to jest jedyna słuszna postawa, która doprowadzi mnie do dokładnie takich ludzi, których chcę wokół siebie gromadzić. Którzy myślą podobnie: nie o mnie, nawet nie o świecie, ale o sobie samych właśnie. Dla których autentyczność wobec siebie samego jest ważniejsza niż przyjęta przez społeczeństwo norma czy jakakolwiek przysłowiowa „metka”.
Jestem czymś o wiele więcej niż koślawą definicją kobiety.
Zresztą definicję kobiecości wolę pozostawić biologii: mam macicę, jajniki, jajowody i bardzo wkurwiający cykl menstruacyjny. W pakiecie dostałam też mocno dysfunkcyjną gospodarkę hormonalną, która żyje własnym życiem, nierzadko mając głęboko w dupie moje plany, nadprogramowe analizowanie i emocje, z którymi czasem nie mogę sobie poradzić.
Więc tak, jestem kobietą. Pełnowymiarową. I mój charakter – jakkolwiek niekobiecy z perspektywy kulturowo-socjalnych metek by nie był – bynajmniej tego nie zmienia.
Bo kobiety nie definiuje jej zachowanie. Ani wygląd. Koniec kropka.

*choć często przyłapuję się na takim myśleniu, to wiem, że wcale gruba nie jestem. Jasne, może do najszczuplejszych nie należę, specjalnie zgrabna może też nie jestem, ale na pewno, kurwa, nie jestem gruba. 

4 komentarze:

  1. Co do sztywności tych reguł, to się nie zgodzę, bo są różne reguły, często sprzeczne ze sobą, i w różnych środowiskach (w różnych sytuacjach? w zależności od tego, kogo chce się wkurwić?...) na różne z nich się kładzie większy nacisk. Dla przykładu, jako osoba od zawsze mało rozmowna, spokojna i na granicy niedowagi słyszałam rady i uwagi kompletnie inne od tych, które ty słyszałaś: że powinnam więcej mówić i więcej jeść, bo (cytuję) "men love meat". -_-
    I jeszcze więcej się uśmiechać. Ale hm, jakoś nie lubię się zmuszać do żadnej z tych czynności.
    A skoro to jest kopalnia frustracji, to podzielę się jeszcze tym, że frustruje mnie założenie, że jeśli dziewczyna idzie na studia albo do pracy, to nie po to, żeby się uczyć i rozwijać, a przede wszystkim po to, żeby znaleźć męża. Spotkałam się z takim myśleniem u ludzi, których miałam za rozsądnych i... smutne to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, smutne.
      I w sumie to trafiłaś w sedno, bo widzisz: tak źle i tak niedobrze. Widać jakakolwiek byś nie była i tak znajdą się tacy, co cie będą naprostowywać do jakiegoś sztucznego kobiecego (czy jakiegokolwiek innego) wzorca. I właśnie to mnie wkurwia najbardziej. Może to nawine, ale lubię myśleć, że wzorce to sobie ustalać powinniśmy sami. I w sumie... może nie są to "sztywne normy", ale... trochę tak je odbieram, bo jak mi się je narzucało za dziecika, tak narzuca mi się je dalej. I to wkurwia, bardzo :P

      Usuń
  2. Masz rację! Ja się interesuje somochodami,piję,pale,przeklinam,mam miechcec do macierzyństwa,a jak słyszę teksty typu,że to kobieta ma gotować,sprzątać,siedzieć i nianczyc bachory i być slodziutka i grzeczna od małego,a chłopak ma prawo być drannym to szlak mnie trafia.taka już jestem i nic tego nie zmieni chociaż często jestem przez to krytykowana. Nie przejmuję się tym bo mam tą pewność siebie na wygląd nie narzekam bo wyglądam lepiej jak nie jedna damulka paniusia wielce kobieca;) płeć męska traktuje kobiety jak ładne buzie i nic więcej... narzucają nam stereotypy że jesteśmy gadatliwe itp...


    OdpowiedzUsuń
  3. NO I TAK TRZYMAJ :D srać na te ich stereotypy i robić swoje, that's the thing :D

    OdpowiedzUsuń