11.04.2016

Szafiarskie pułapki

Praca z młodymi ludźmi daje mi szerokie pole do obserwacji: przyglądam się i przejezdnym i lokalnym i wyciągam wnioski. Niektóre są nowe i odkrywcze, inne oklepane i znajome, ale wreszcie z własnym materiałem źródłowym. Większość z moich (szczególnie tych bardziej gorzkich) obserwacji rozbija się oczywiście o te cholerne – męczone tutaj od samego początku – metki. Najchętniej jeszcze te przypinane kobietom. Przez inne kobiety.
I dziś znowu o tym. Odnoszę bowiem wrażenie, że większość moich koleżanek – czy to nowych czy starych – śmiało (choć błędnie) zakłada, że nie zdaję sobie sprawy jak dużo mogłabym zyskać, gdybym zaczęła się troszkę śmielej i bardziej kobieco nosić. A ja akurat świetnie zdaję sobie z tego sprawę. Widzę, obserwuję, oceniam i wyciągam wnioski: nałogowo, odkąd pamiętam, więc wiem doskonale jak to działa. Wiem, że mogłabym zmienić swój image, i to wcale nie takim znowu wielkim kosztem. Tylko po co, skoro tego najzwyczajniej w świecie po prostu (na ten moment przynajmniej) nie chcę…?


Przyznaję: czasem naprawdę zapiecze mnie świadomość, że dla wielu wydaję się godna uwagi wyłącznie wtedy, gdy w pokoju nie przebywa ze mną żadna inna dziewczyna. Ale dla mnie to wciąż nie jest wystarczający powód, żeby zacząć zwracać na siebie uwagę wyeksponowanymi, kobiecymi atrybutami. Ja sobie obrałam (świadomie!) trochę odmienną drogę. Może trudniejszą, ale własną. Nie wszystkim musi się ona podobać, ale wszyscy powinni ją akceptować. A tak się nie dzieje, bo… metki mają tą głupią moc, z którą ciężko walczyć.
Chyba wszystkie dobrze już zdajemy sobie z tego sprawę: to jak się nosimy stało się, samo w sobie, feministyczno-seksistowską pułapką. Malujesz się mocno i eksponujesz swoje kształty? Dziwka i zdzira. Nie malujesz się wcale i nosisz bardziej „męskie” ubrania? Aseksualna albo lesbijka. Trudno (o ile to w ogóle możliwe…?) znaleźć złoty środek. I to z tym obecnie (a nie z tym jak wyglądam i który rozmiar noszę) mam największy problem.
Niby fajne jest to, że ubiorem i aparycją można się wyrażać, ale równocześnie bardzo męczy (i martwi) mnie, że to co na siebie wkładam (bądź właśnie nie wkładam) zawsze ma jakiś podtekst, który inni wyłapują, interpretują i w efekcie przyszywają mi kolejne, znienawidzone metki. Sprawa robi się tym bardziej skomplikowana, że rzekomo pomocną dłoń w tej kwestii zaczynają wyciągać do mnie bardzo życzliwi ludzie. Rzekomo pomocną, bo ja o nią nigdy nie proszę i to nie dlatego, że mi wstyd albo nie wiem jak, ale dlatego, że jej nie potrzebuję. Odwrotne wrażenie sprawia tylko ta przypięta mi (przez innych lub własne ciuchy właśnie) metka. Której umykam, bo, wbrew pozorom (choć może takie rzeczywiście były tego korzenie), moje ukochane szerokie koszulki, koszule i trampki to nie są zatuszowane kompleksy, ale moja świadoma decyzja, mój osobisty wybór. Że mało kobiecy? Przecież dobrze już wiecie, że sram na takie kanony kobiecości. A mimo to sytuacja nagminnie się powtarza. Widzę tą troskę w umalowanych oczach moich serdecznych koleżanek i powoli od niej durnieję.
Bo, wiecie, to jest zawsze bardzo niekomfortowa sytuacja. I nie wiem co mnie przeraża bardziej: to że z tego wszystkiego rozmawianie na tematy ubioru, zakupów i makijażu zaczęły mnie poważnie krępować, czy to, że te koleżanki naprawdę wierzą, że jedyna droga do bycia "atrakcyjnie kobiecą" prowadzi przez kosmetyki i dziewczęce wdzianka.
Przyznaję: może troszkę za bardzo przechylam się tutaj w drugą stronę, ale tak jak ja nie komentuję głośno każdej wypindrzonej w sobotni wieczór koleżanki, tak nie życzę sobie by komentowano mnie. Mojego wyboru. Doceniam chęć pomocy, ale kiedy mówię, że nie chcę farbować włosów, wkładać szpilek i regulować brwi, to znaczy, że naprawdę nie chcę. I zasranym obowiązkiem każdego porządnego przedstawiciela gatunku homo-sapiens jest to zaakceptować.
Zresztą w kwestii ubioru wyznaję jedną, prostą zasadę: nie komentuj i nie doradzaj, dopóki ktoś cię o to wyraźnie nie poprosi. I byłabym przeszczęśliwa, gdyby wszyscy zaczęli się do niej stosować.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz