2.11.2015

Muzyczny snobizm

Nie znam się na muzyce, ani trochę. Ale od jakiegoś czasu absolutnie nie potrafię wyobrazić sobie świata, życia i siebie samej bez niej. Co prawda jeszcze trzy lata temu w miejsce muzyki wstawiłabym Muse, ale czasy się zmieniły. I ja też. Owszem, gdybym musiała wybrać jednego wykonawcę do końca życia, wciąż bez wahania postawiłabym na Muse. Ale na szczęście niczego wybierać na razie nie muszę i słuchać mogę cokolwiek mi się podoba. A podoba mi się coraz więcej.
I tak właśnie, w miarę tej mojej coraz szerszej, muzycznej świadomości, coraz bardziej wkurwiają mnie ludzie przejawiający muzyczny snobizm (nie żebym sama go w pewnym stopniu nie przejawiała…). A takowych wyróżniam cztery główne (tu lekko przerysowane) typy.


Wysublimowany znawca
Zna całą muzykę świata i wie doskonale, co jest naprawdę dobre, a co bardzo złe. Powie ci – i to ze stanowczością – które kawałki powinnaś/ieneś bezpretensjonalnie wielbić, których wykonawców w towarzystwie uprzejmie tolerować, a których traktować z bezwzględną pogardą. Znawca taki, rzecz jasna, świetnie zdaje sobie sprawę czego się słucha teraz, czego słuchało się rok, dwa i dwadzieścia lat temu, i bardzo chętnie poda ci swoją (nieomylną!) prognozę tego, czego będziemy słuchać w przyszłym roku. Na wylot zna wszystkie muzyczne nurty: te dawno wymarłe, istniejące i dopiero się formujące. Przeczytał o muzyce więcej niż jej faktycznie przesłuchał i ma w zwyczaju odrzucać całe płyty po przesłuchaniu jednego kawałka. Ba, czasem wystarczy mu 30 sekund by bezbłędnie ocenić cały dorobek wykonawcy.

Fanatyk gatunkowy
To osoba bezwzględnie (i nierzadko bezmyślnie) podporządkowana jednemu gatunkowi muzyki (tudzież wykonawcy). I to w gruncie rzeczy nie powinno być nic złego: każdy ma prawo słuchać tego, co mu się podoba i nic mi do tego. Tylko że fanatyk gatunkowy ma to do siebie, że żyje w świętym przekonaniu, że muzyka którą wyznaje (bo przecież to coś więcej niż muzyki słuchanie!) jest jedyną właściwą. I tak sobie właśnie, nachalnie i bezczelnie oraz bez jakichkolwiek skrupułów, usiłuje wszystkich nawracać. Bo cokolwiek byś nie słuchał/a, nigdy nie będzie to takie dobre, jak to, czego słucha on. Więc wstydziłbyś się, no!
Istnieje też, jak mi się wydaje, fanatyk metkowy, tj. taki, który może nie zamyka się na trzy spusty w „jedynym” właściwym gatunku, ale za to nienaturalną wręcz wagę przywiązuje do klasyfikacji utworów. I dla takiego każda piosenka której nie da się jasno sklasyfikować, automatycznie przestaje być muzyką, a zaczyna być wynaturzonym „gównem”. Bo muszą być jakieś zasady i metalu z popem łączyć po prostu nie można! No nie i już! 
Obydwu łączy cecha wspólna dla wszystkich fanatyków wszechświata: bardzo mocno ograniczony horyzont myślowy.

Hipsterski hipster
Przede wszystkim bardzo mu nie odpowiada, że to, co dawniej nosiło miano muzyki hipsterskiej, teraz przyciąga coraz większe tłumy. No bo umówmy się: hipsterstwo już od dłuższego czasu jest mainstreamowe. A hipsterski hipster na mainstream zgodzić się po prostu nie może. Toteż najchętniej słucha tego, czego nie można (jeszcze) znaleźć na YouTubie. Większość jego ulubionych wykonawców spaliła się po drugim, maksymalnie trzecim albumie, a już na pewno po tym, który przyniósł im jakiś konkretniejszy rozgłos. No bo przecież sprzedali się. Owszem, mieli niezły potencjał, ale teraz to już totalnie nie to, bo będą produkować pod dzikie tłumy, totalnie bez duszy. A hipsterski hipster zniesie wszystko poza dzikim tłumem stąpającym mu po piętach. On i jego gust muzyczny musi być wyjątkowy, i to wyjątkowy za wszelką cenę. 

Ex-fan
Do zaobserwowania prawdopodobnie w każdym środowisku fanowskim; ja przyglądam się mu wyłącznie w środowisku Muserów (na forum jest ich pod dostatkiem). Wszystkie wypowiedzi Ex charakteryzują się bardzo negatywnymi uwagami na temat wszystkiego, co Muse (czy jakikolwiek inny zespół) wypuścili po Absolution (czy jakimkolwiek innym, starym albumie innego zespołu). Ex uznaje, że panowie (czy też panie) już dawno się wypalili, i, tak w ogóle, to chyba jednak powinni byli zakończyć swoją przygodę z muzyką już na Origin of Symmetry (czy jakakolwiek inna płyta poprzedzająca płytę wymienioną wcześniej), bo przecież to, co prezentują sobą teraz w ogóle nie powinno nazywać się muzyką. To jest gównoŚcierwoSyf. Jedno wielkie bagno. Ex jest też (obowiązkowo!) masochistą i, mimo że już od trzech krążków jojda jak to się Muse (czy jakikolwiek inny zespół) zeszmacili, to i tak czeka na kolejne, z płonną nadzieją, że jego ex-idole jeszcze wrócą do ideału sprzed dziesięciu lat.

Oczywiście, sama mam w sobie cząstkę każdego z tych snobistycznych typów. Tylko że bardzo staram się je kontrolować, bo wiem doskonale, że muzyka to coś znacznie, znacznie więcej niż metki. Ale o tym innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz