16.11.2015

Kult staropanieństwa

Odkąd nie boję się staropanieństwa (a warto napomknąć, że nie zawsze tak było) i dość otwarcie się do tego przyznaję, coraz częściej nawiedza mnie obawa, że ulegam jakiejś wszechobecnej modzie na Pannę z Kotem, co drzewa przytula. I jak przepowiadają mądrzejsi ode mnie: sama do siebie potencjalnych kawalerów zrażam.


A potem sobie myślę, że: no dobra, może i jestem częścią tego nowonarodzonego kultu, ale on się przecież nie wziął z powietrza. I jak miałabym strzelać, to powiedziałabym, że to nic innego jak logiczna (choć może nad wyraz ostra) reakcja na kult ‘związkowców’.
Bo, jak się tak patrzy bacznym okiem na te wszystkie publicznie obściskujące się i internetowo afiszujące się pierścionkami pary, to dość łatwo idzie wysnuć (smutny!) wniosek, że związek: a) otępia (samodzielne działanie mózgu), b) hamuje (rozwój jednostki), oraz c) zazwyczaj wyklucza (z grona twoich dobrych znajomych).
Nie mówię, że tak jest zawsze, wszędzie i w każdym przypadku (bo znam sporo takich, gdzie jest ZUPEŁNIE odwrotnie – na szczęście!). Ale jednak w przerażającej większości. A to już wystarczający powód, by chcieć rozejrzeć się za alternatywą.
Więc się, co mądrzejsze, rozglądają. Te wyzwolone może jeszcze się w parki podobierają i do Nowego Jorku wyemigrują, ale znaczna większość pójdzie na barykady z kotami pod pachą lub do parku te spragnione dotyku drzewa przytulać. Bo lepsze drzewa niż idioci.
No. A jak już się zrodzi jakaś grupka ze swoją własną pseudo-ideologią, to wszyscy wiemy jak to się kończy: ów ideologii totalnym wykrzywieniem. I tak oto mamy panny, które patrzą na mężczyzn / chłopców / facetów / płeć brzydką z większą pogardą niż te największe (również ideologicznie skrzywione) feministki (czy, jak zwą je moi przyjaciele z Creative Writing: feminazistki).
I związku, zaangażowania czy nie daj Boże czułości (!), to taka Panna nie chce za żadne skarby świata. Od nikogo, nigdzie i nigdy. Tak dla zasady: nie i już. Nie potrzebuję nikogo do szczęścia, bo dobrze mi samej. Co oczywiście jest największą (i prawdopodobnie najefektowniejszą) bujdą na świecie. Wszak związek z samotnością nigdy nie kończy się dobrze.
A, rzecz jasna, taka „skrzywiona” Panna się za żadne skarby do błędu (tudzież swojej słabości) nie przyzna: z uśmiechem przyklejonym do twarzy będzie szła w zaparte, że jej tak dobrze, choć co wieczór, tam w środku, będzie się rozpadać na milion kawałków, właśnie z braku tej, rzekomo znienawidzonej i kompletnie niepotrzebnej, czułości.
Bo widzicie, ten cały (rosnący w siłę) kult staropanieństwa to trochę sam na siebie pułapki zastawia i przyzwyczaja i tak nieco już mentalnie zniewieściałych panów do niezależnych, oschłych i zimnych kobiet, które albo biorą sprawy w swoje ręce i wystrzelają konkretnym układem jak z karabinu już na pierwszym spotkaniu, albo patrzą na mężczyzn z jawnym bólem i odrazą. Tak źle, i tak niedobrze. A warto jeszcze wziąć na poprawkę, że ci nasi panowie to i bez tego nowego podgatunku panien, zdążyli się już poczuć zbyteczni dzięki, wcześniej wspomnianym, feminazistkom.
Więc szczerze? Przejebana sprawa.
Nie bez powodu mówią, że kultów (wszelakich) należy unikać.
Tylko że, standardowo, to łatwiej powiedzieć niż zrobić.

2 komentarze:

  1. Nie zgadzam się, że "dobrze mi samej" to w każdym przypadku jest kłamstwo. Niektórym dobrze samym (w znaczeniu bez partnera) albo dobrze im tak w którymś (czasem bardzo długim) okresie życia.
    Ale to niepokojące, kiedy ktoś ma do tzw. płci przeciwnej/ludzi w ogóle nastawienie typu "wszyscy oni są beznadziejni i do niczego się nie nadają" albo "im nie można ufać". Nad tym się trzeba zatrzymać i zastanowić, a jeśli się da i jeśli komuś zależy, to popracować.
    Znam dziewczyny, które nie ufają mężczyznom w ogóle i jedną, która wprost mówiła kiedyś, że "nienawidzi mężczyzn". A potem one zaczęły się z mężczyznami wiązać, bo jednak czuły się samotne/bo chcą mieć dzieci/bo wszystkie koleżanki są w związkach. I nie wychodziło, i był tylko ból i wielka krzywda, i umacnianie się w przekonaniu, że mężczyźni są chujowi. Smutne.
    Jest dużo sposobów, żeby być szczęśliwym i tak samo wiele na to, żeby być nieszczęśliwym.
    Ciekawy post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale ja nie twierdzę, że to kłamstwo w każdym przypadku (przynajmniej nie taki miałam zamiar): opisałam tu raczej przypadek ekstremalny (i hipotetyczny), tzn. wiesz, podgatunek / kult / fanatyzm raczej, a nie każdą pannę there ever is ;) no i jak to zwykle tutaj bywa: przepełniona frustracją rochę podkoloryzowałam ;)
      Jak najbardziej zgadzam się z tym, że (nie)szczęśliwym można się zrobić na wiele sposobów :)

      Usuń