27.07.2015

Kultura wątpliwa

O ciemnych stornach obcowania z kulturą już zdarzyło mi się wpis popełnić (do wglądu tutaj). Dziś będzie o kulturalnym zachowaniu (czy może raczej jego chronicznym braku). W pięciu krótkich aktach.


1)     A wina już nie ma?
Wernisaże są fajne: można sztukę zobaczyć i lampki wina się za darmo napić. Przez długi, długi czas krępowało mnie podchodzenie do stolika z przekąskami czy sięganie po kieliszek. Bo przecież, z zasady, na wernisaże chodzi się sztukę podziwiać, a nie wino pić. Przeszło mi, gdy w Krakowie, w ramach Miesiąca Fotografii, w organizacji jednego z większych wernisaży przyszło mi brać udział. Bo ludzie nie przyszli tam zdjęcia oglądać i debiutantów oceniać. Oni tam przyszli wino chlać (bonawet nie pić). A potem jeszcze kłócić się o jego niedostatek. No bo przecież im się należy i oni tylko po to tam przyszli.

2)    A przedstawić nie łaska?
Wiadoma sprawa, sytuacje bywają różne. Ale mnie rodzice nauczyli, że jak się idzie w znane towarzystwo z kimś obcym to trzeba go wszystkim – choćby powierzchownie, ale jednak – przedstawić, i to bez względu na wszystko. Ot, powiedzieć na przykład: cześć wszystkim, to mój kolega, Stefek. Wbrew pozorom wiele wysiłku to nie kosztuje, a ma (potencjalnie) moc by uchronić nieszczęśników przed niezręcznymi momentami. Wystarczyło, że raz zostałam potraktowana jak powietrze, a raz wylądowałam na imprezie, na której nie znałam żadnego poza dwoma imionami, żeby sobie nawyk przedstawiania towarzyszy wyrobić na stałe.  

3)    A plecy przeźroczyste?
Ludzie na dużych, kulturalnych imprezach swoim zachowaniem nierzadko redukują się do roli przysłowiowego bydła. Nic to, że nadmuchane smoki z zasady najbardziej małe dzieci jarają, które, jak nietrudno się domyślić, raczej magicznej liczby 150cm we wzroście jeszcze nie przekraczają. Bydło ma to do siebie, że o innych nie myśli, i ze swoimi 180 centymetrami prze do przodu bez zastanowienia. A potem stoi jak ta święta krowa, ignorując jęki zza pleców. Takie zachowanie skłonna jestem zignorować tylko i wyłącznie na koncertach. Na miejskich imprezach plenerowych doprowadzają mnie do białej gorączki. I to już nawet pomijając niezliczone przypadki zepsutych kadrów przez owe imprezowe bydło fundowane: chwała Bogu, że mamy aparaty cyfrowe, bo inaczej za zepsute zdjęcia skłonna byłabym zabijać.

4)    A tyłka zobaczyć nie chcesz?
W kinie zasady powinny być proste: nie szeleścisz (albo przynajmniej nie w momencie gdy z ekranu sączy się przejmująca cisza), nie śmiecisz, nie komentujesz zbyt głośno (a najlepiej wcale) i w miarę możliwości nie wstajesz. Ale jak już cię ta potrzeba przyciśnie albo życiowe nieogarnięcie opóźni, to poza oczywistym przepraszam, przepychaj się przodem do siedzących. Tyłek to ty możesz mieć bardzo fajny, ale kultura wymaga, by go innym przy pierwszym spotkaniu raczej nachalnie nie prezentować.

5)    A może przodem?
Nie wiem nawet kto gdzie i kiedy mi tę zasadę po raz pierwszy zakomunikował, ale stosuję się do niej odkąd pamiętam i każdy odchył od normy doprowadza mnie do szału. Bo pierwszeństwo zawsze ma ten wychodzący: z tramwaju, autobusu czy jakiegokolwiek budynku. I wkurwia mnie zarówno ten, co pcha się do środka zanim ktokolwiek zdąży przekroczyć próg, jak i ten, który zostaje w środku, bo ma gest wchodzących przepuszczać, a ty (nań czekając) czujesz się jak ostatni cham, mimo iż postąpiłaś zgodnie z kulturalnymi zasadami.

A co wy macie do powiedzenia w tym temacie?

1 komentarz:

  1. Co do ostatniego podpunktu - nawet pomijając kulturę, sama logika to podpowiada. Za każdym razem jak widzę, że ktoś próbuje wejść do zatłoczonego autobusu ZANIM wysiadający zrobią w nim trochę miejsca mam ochotę kogoś skrzywdzić.

    OdpowiedzUsuń