6.07.2015

Co ty masz do moich skrzydeł?

Idziemy na wskroś krakowskim rynkiem, dojadając frytki po poniedziałkowym strzelaniu w pijalni. Kroczę sobie już na tym przyjemnym poziomie tipsy, z entuzjazmem dzieląc się optymistyczną wersją moich wielkich, życiowych planów: bo to ten dobry dzień, gdy czuję, że wszystko się uda. Kraków taki obrzydliwie piękny, słońce z nieba rozgrzewa policzki, miejski gwar jest jak miód na uszy, a ja mogę sobie góry przenosić. Przerzucać może nawet. Na drugą stronę półkuli, lekką ręką. I wtedy właśnie pada to sakramenckie zdanie.
- Wiesz, ja ci dobrze życzę, ale tak łatwo i pięknie to na pewno nie będzie.
I tak oto, z moich ust, niczym z przebitego szpilką balonika, wraz ze świszczącym powietrzem, ulatnia się cały, calusieńki entuzjazm. Czuję jak mój mózg ekspresowo trzeźwieje, a w kącikach ust zbiera się ślina na wiązankę przekleństw.
Jak doceniam szczerość i racjonalizm, tak kurwa bez przesady. Bo czy ty wróżką jesteś, żeby wiedzieć jak moja przyszłość może albo nie może wyglądać?



Powiesz, że przesadzam, że ktoś po prostu chciał być przychylnym mi realistą. Nie, nie przesadzam, bo doskonale wiem, co ten domniemany realizm potrafi z ludźmi (i niestety również ze mną) zrobić. Zdecydowanie za często słyszę, że powinnam „zejść na ziemię”. Że powinnam obniżyć loty i troszkę trzeźwiej spojrzeć na otaczający mnie świat. Że tak będzie lepiej, rozsądniej, łatwiej żyć nawet. Tylko że ja głęboko w dupie mam to wasze łatwiej.
Weźcie to sobie za szczyt prostactwa i apogeum egocentryzmu, ale głupia to ja nie jestem. Ba, inteligentna i zaradna (gdy trzeba) jestem. Mam na siebie jakiś pomysł (może trochę nazbyt wybujały, ale jednak, kurwa, konkretny pomysł) i święte prawo w możliwość jego realizacji wierzyć. Ja naprawdę zdaję sobie sprawę (i, o dziwo, rozumiem), że czasy mamy ciężkie, że stopa bezrobocia wysoka, że humaniści niczego nie mogą się dorobić, że pisanie umiera, że nikt od razu nie dostaje wymarzonej pracy i prawie nikt nie żyje tak, jak to sobie wymyślił. Wiem, ale z tej wiedzy świadomie nie korzystam. Bo niby z jakiej racji ma to hamować mój entuzjazm i niezachwianą wiarę w to, że życie jednak może być super?
Może jestem wkurwiającą idealistką z niedorzecznie wielkimi skrzydłami na plecach, ale co wam do tego? Jak się już rozdupcę o te skały na horyzoncie lub mi skrzydła spłoną od żaru słońca: wtedy będziecie się mogli ze mnie śmiać do rozpuku. Ale co ci teraz te moje skrzydła złego robią? Dlaczego ludzie (i to szczególnie ci bliżsi) nieustannie chcą mi je podcinać? W myśl uświadomienia mi przykrej rzeczywistości? A czy ja jakaś lewa jestem, żeby samemu nie móc jej sobie ocenić?
No dlaczego, powiedzcie mi dlaczego te przysłowiowe skrzydła tak strasznie wszystkich wkurwiają? Dlaczego bierze się je albo za totalny brak wyobraźni albo jeszcze gorsze zdziecinnienie? W imię statystycznej zależności, że jak innym nie wyszło, to mi też na pewno nie wyjdzie? A proszę bardzo, wierz sobie w tę statystykę i w co tam jeszcze chcesz! Podcinaj sobie własne skrzydła zanim jeszcze urosną, ale, kurwa mać, wara od moich.
Daj mi polatać.
Bo podobno żyjemy w wolnym kraju.

[Tekst tematycznie skrzyżowany z TYM]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz