13.07.2015

Bloguj z głową, albo wcale

Dziś o blogowaniu. A ściślej ujmując: o pięciu przykazaniach, do których, według mnie, każdy bloger powinien się albo sumiennie stosować, albo blogowanie rzucić od razu.



1)     Nie publikuj z marszu
Do szału doprowadza mnie każdy jeden pseudo-bloger, który rzuca w eter tekst, którego sam nie jest w stanie przeczytać, bo roi się w nim od literówek, dziwnych skrótów myślowych i całej masy innych niejasności. Jak nie wiesz co chcesz przekazać, to tego, cholera jasna, nie publikuj. Możesz sobie pisać do woli, ale niech cię ręka boska chroni przed publikowaniem czegoś, czego nie będziesz w stanie później wybronić. Ja rozumiem, że ludziom się czasem coś głupio wymsknie jak gada z drugim człowiekiem, ale jak już piszemy (i publikujemy!), to korzystajmy z tej wielkiej przewagi, jaką ma pisanie nad gadaniem: czytajmy i poprawiajmy, zanim opublikujemy. Przynajmniej raz (a najlepiej dziesięć). Bo, jak obserwuję, od groma piszących wpada dziś w tę głupią pułapkę regularności, przez którą jakość ich tekstów leci na łeb i szyję. I po co to komu? Czy tylko ja zdecydowanie bardziej niż regularnie (i zazwyczaj bez sensu), wolę czytać rzadziej, a dobrze? Czy tylko dla mnie jakość zawsze – ZAWSZE – wygrywa z ilością?

2)    Nie obiecuj
Fajnie jest mieć ambitny plan, fajnie jest go realizować i fajnie jest obserwować jego efekty. Ale bardzo niefajnie jest naobiecywać gruszek na wierzbie, a potem zostawić czytelnika z niczym, bo przecież jak się jedno spieprzyło, to już poszło domino. Planowanie jest super, jeśli planuje się z głową i nie pod, a z wiatrem, co wymaga pewnej znajomości samego siebie i swoich możliwości. Bo jeśli sami jeszcze do tego nie doszliście, to pozwólcie że was uświadomię: to co chcesz zrobić, nijak ma się do tego, co faktycznie zrobić aktualnie możesz. Jasne, w przypływie pozytywnych prądów czy noworocznych postanowień może ci się wydawać, że od jutra wszystko się zmieni, ale to tak nie działa. Pewnych życiowych czynników nie da się przewidzieć i dlatego sugerowałabym dzielić się swoim wielkim planem dopiero wtedy, gdy przynajmniej większą jego część masz już przygotowaną i jesteś pewny/a, że to wypali. Plus zawsze warto mieć jakiś plan awaryjny. Bo jak już coś obiecujesz, to fajnie byłoby z pokryciem.

3)    Nie tłumacz się
To trochę wynika z poprzedniego – jak ktoś naobiecuje (i to bardziej sobie niż potencjalnym czytelnikom), wcześniej dokładnie tego nie przemyślawszy, to kończy się to zawsze albo wylewnymi (i nie ukrywajmy: naprawdę żałosnymi) tłumaczeniami, które myślącego czytelnika wybitnie irytują, albo kompletnym zaniechaniem blogowych czynności. Przy czym to drugie, mnie osobiście, wydaje się o wiele słuszniejszym rozwiązaniem. Bo na widok posta zatytułowanego „przepraszam” i kolejnej listy gruszek na wierzbie i tak mam ochotę nigdy więcej pod ten adres nie wracać.  

4)    Bądź konsekwentny
Nie tyle w opiniach i poglądach (bo koniec końców tylko krowa ich nie zmienia), co w formie ich dostarczania. Jeśli planujesz jakąś drastyczną zmianę, poprzyj ją dobrymi argumentami, a najlepiej w ogóle przygotuj pod nią najpierw odpowiedni grunt. Bo nie ma nic gorszego niż bloger, który, niczym trzcina na wietrze, ugina się pod niemalże wszystkim, a ja już szczególnie, gdy ulega każdemu szalującemu w sieci trendowi. Wypada mieć jakieś własne zasady. A kluczem do pisania konsekwentnie jest, moim skromnym zdaniem – punkt piąty.

5) Lub to co piszesz
Każdy doświadczony ci to potwierdzi: jak nie podoba ci się to co napisałeś, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie będzie się to podobać innym. Jeśli tobie prowadzenie bloga nie sprawia frajdy, prawdopodobnie nikomu nie będzie frajdy sprawiać jego czytanie. Bo zamiast blogować dla i typowo pod innych (o ile odbiorców w ogóle masz), powinieneś blogować przede wszystkim dla siebie. Powinieneś wierzyć w to co robisz, bo bez tej wiary wypalisz się już po kilku tygodniach. Może to niedzisiejsze i wbrew wszelkim zasadom 21 wiecznego konsumpcjonizmu, ale wierzę w to, że autentyczność popłaca. I najlepszym na to przykładem, jest, moim zdaniem, Włodek Markowicz – choć to niby nieco inna profesja, polecam wziąć sobie do serca to co mówi TUTAJ i TU.  Bo mądrze gada. 

A może macie jakieś inne rady / przestrogi odnośnie tworzenia?

4 komentarze:

  1. Zgadzam się w stu procentach z punktem pierwszym. Pisanie, kiedy tak naprawdę nie ma się o czym pisać, albo ma się temat, ale się go dobrze nie przemyślało, jest bez sensu. Dlatego NaBloPoMo, do którego byłam zachęcana, jest dla mnie źródłem jednego wielkiego mindfuck'a: dlaczego ktoś miałby robić to sobie i swojemu blogowi? Zmuszać się, żeby codziennie napisać post, który i tak najprawdopodobniej okaże się byle jaki? No bo raczej mało kto ma czas, żeby każdego dnia wymyślić ciekawy temat, przemyśleć go, napisać post i go jeszcze poprawić.
    Sama nieraz się zastanawiam, czy regularność, którą sobie narzuciłam, nie sprawia, że publikuję bzdury. Na to trzeba uważać. ;)
    Z innymi punktami też się zgadzam, i dodałabym jeszcze:
    * nie wstydź się sprawdzać rzeczy w słowniku języka polskiego (np. interpunkcja może być ważniejsza dla przekazu, niż niektórym się wydaje...);
    * jeśli znasz, to podawaj źródła zdjęć, rysunków, wierszy, piosenek itd., których używasz albo o których wspominasz na blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Good point! Co prawda sprawdzanie rzeczy w słowniku można podciągnąć pod jakość i "nie publikowanie z marszu", ale z tymi źródłami, to jak najbardziej ważna sprawa, szczególnie, że większość twórców wykorzystuje cudze prace totalnie bezmyślnie. A, jakby nie było, wrzucenie głupiego linka do posta to teraz jedno szybkie kliknięcie.

      Usuń
  2. O mamo... Ok 4/5 to ja... Masz rację, ale kompletnie tego nie przestrzegam :)

    OdpowiedzUsuń